piątek, 5 lipca 2013

Rozdział IV

Nareszcie! Czwarty rozdział dostępny w internecie! Mam nadzieję, że się spodoba. KOMENTUJCIE, DOCENCIE LUDZKĄ PRACĘ.

                                                                  ~*~

Gdy przyszedłem do szkoły, obrałem sobie tylko jeden cel: unikać Emily. Musiałem się w niej szybko odkochać. I tak wyjadę za kilka miesięcy, więc nie ma sensu zakochiwanie się. Miałem nadzieję, że i ja nie wpadłem jej w oko, bo byłby z tego problem na skalę światową, a przynajmniej na skalę moją własną.
A unikanie jej było jednym z najtrudniejszych zadań, jakie w życiu sobie wyznaczyłem. Jak na złość, była wszędzie tam, gdzie Aria i Connor, a co za tym idzie, i ja. Kiedy już podchodziła, nie uciekałem, żeby nie wyjść na chama. Natomiast zupełnie ją olewałem, patrzyłem wszędzie, tylko nie na nią, i na jej pytania odpowiadałem najbardziej lakonicznie, jak tylko mogłem.
A ona za każdym razem patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby miała do mnie żal, za moje zachowanie. I miała do mnie żal. I czułem się z tym okropnie. Myśl, że zrobiłem jej przykrość, ciążyła mi na sercu i sumieniu niczym kawał granitowej skały. Ale musiałem się szybko wyzbyć jakichkolwiek uczuć do niej, by została tylko obojętność.
Zero sympatii.
Aż w końcu nadeszła; długo oczekiwana przez wszystkich uczniów, wytęskniona, przywołana jękami osób torturowanych matematyką i chemią. Wdzięczna lekcja języka francuskiego.
Jedyna lekcja, na którą nie chodziłem z Emily.
Droga pani Bennett podeszła do mnie na samym jej początku, i poprosiła o karteczkę z przetłumaczonym wierszem. Niechętnie oddałem jej świstek. Prześlizgnęła po nim wzrokiem, uśmiechnęła się i powiedziała:
-Bardzo dobrze. Zostaniesz po lekcji.-Po klasie przebiegł cichy szmer. Jakby tłumiony chichot. Rozejrzałem się po sali, ale każda osoba jakby nagle zainteresowała się tym, co piszą w podręczniku.
-Znowu?-Jęknąłem w odpowiedzi. Pani Bennett spojrzała na mnie tak ostro, jak jeszcze nigdy, żadna nauczycielka na mnie nie spojrzała. Wyglądała, jakby chciała oderwać mi głowę samym wzrokiem.
-Tak.-Ktoś zaśmiał się cicho.-Zamknąć się!-Ryknęła. Szeroko otwartymi oczami spojrzałem na nią ze zdziwieniem i czymś na kształt politowania, oraz strachu. Ta miła, urocza pani Bennett okazała się wredną małpą. Ta słaba, wątła nauczycielka okazała się potworzyskiem, jakich mało w gronie nauczycielskim.
-Ale ma pani parę.-Rzekł ktoś.
-Kto to powiedział?!-Warknęła, ale nikt się nie przyznał.
-Powinna pani spuścić z tonu.-Odezwał się któryś z uczniów z końca sali.
-Bo jeszcze pani żyłka pęknie.-Dodał inny.
-KURWA MAĆ!-Wrzasnęła.
-Cóż za kolokwialny język!-Zapiszczała uczennica.-Powinna się pani wstydzić!-Klasa wybuchła śmiechem. Twarz pani Bennett przybrała ciemnoczerwoną barwę, a żyła na jej skroni pulsowała niebezpiecznie. Uśmiechnąłem się.
-Do dyrektora!-Ryknęła, zamaszystym ruchem wskazując drzwi.
-Jak pani sobie tego życzy.-Powiedziałem i wstałem, a za mną wszyscy zgromadzeni na sali, zostawiając kipiącą nauczycielkę sam na sam z dziennikiem. Wyprostowani i uśmiechnięci podążyliśmy wprost do gabinetu pana Jonesa.
Miło mi się zrobiło. Mimo, że większość tych osób nie znała mnie, wszyscy wstawili się za mną. Byłem im za to wdzięczny.
Zapukałem do dyrektorskich drzwi.
-Proszę.-Rozległ się cichy głos pana Jonesa, tłumiony przez drzwi. Powoli otworzyłem drzwi i dosłownie wlaliśmy się do pomieszczenia, ku wielkiemu, niekłamanemu zdumieniu pana Jonesa.-Co się dzieje?
-Pani Bennett kazała mi zostać po lekcjach.-Zacząłem.-Za poprawne przetłumaczenie jakiegoś wiersza.
-A myśmy nie chcieli zostawić Nowego sam-na-sam z nauczycielką.-Powiedział jakiś chłopak z blond włosami o zielonkawym odcieniu.
-I się zaczęło.-Powiedziała niska dziewczyna o delikatnych, japońskich rysach i czarnej czuprynie. Tę poznałem na geografii. Miała na imię Sakura. Jej ojciec był Amerykaninem, a matka Japonką.
-Co rozumiesz przez „I się zaczęło”, panno Hayashi?-Zapytał dyrektor zza biurka.
-No…-Zająknęła się.-Zaczęliśmy jej dawać takie, jakby to ująć…
-Życzliwe rady, na temat jej karygodnego zachowania.-Odezwał się Connor. Pan Jones uniósł brew.
-Karygodnego?
-Klęła, krzyczała…
-Mówiliśmy jej, żeby przystopowała, bo jej żyłka pęknie…
-Ale nie słuchała…
-No i żyłka pękła…
-Rozumiem.-Wtrącił się dyrektor, odsuwając od biurka i opierając się wygodnie na miękkim oparciu krzesła.-Czyli pani Bennett siedzi w sali od języka francuskiego i kipi sobie?
-Tak.-Odparliśmy wszyscy chórem. Pan Jones zaśmiał się, po czym wstał z biurka i zagarniającym gestem wyprosił nas z gabinetu. Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, wyszedł za nami i poprowadził nas do sali od francuskiego.
-Pani Bennett?-Zawołał w progu.
-Czego?-Warknęła kobieta, siedząc przy biurku i notując coś zażarcie w dzienniku. Dyrektor uśmiechnął się i podszedł do niej. Spojrzała na niego oczyma wypełnionymi po brzegi obłędem.
-Sugeruję, aby pani przestała mazać po dzienniku, a raczej ochłonęła na zewnątrz. Ja tym czasem zajmę się dzieciakami.
-Niech pan je ukarze!-Wrzasnęła.
-Spokojnie…
-Nie będę spokojna! Ich zachowanie zasługuje na najwyższy wymiar kary w dziejach najwyższych wymiarów kary na świecie!-Ryknęła, zupełnie nie panując nad sobą. Dyrektor złapał ją za nadgarstki i przytrzymał.
-Zostaną osądzeni. A tymczasem, niech pójdzie pani do pokoju nauczycielskiego i zrobi sobie herbatę, odpocznie.-Powiedział, odprowadzając ją pod drzwi. Nauczycielka wymamrotała coś niezrozumiałego i wyszła z pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi z donośnym hukiem. Pan Jones kazał nam usiąść w ławkach.
-O matko…-Jęknął ktoś.-Szykuje się kazanie.
-Żebyście wiedzieli. Co wam ta kobieta zrobiła?
-Ale…
-Ja mówię.-Uciął krótko, i kontynuował.-Wiem, że chcieliście pomóc Raainowi, ale to nie był jedyny sposób. Pani Bennett jest tylko człowiekiem, ma swoje granice cierpliwości i wytrzymałości. Są to niezwykle cienkie granice, i nie radziłbym wam przekraczania ich tak wcześnie.
-Kiedy ona…
-Proszę o ciszę. Wiem, że klęła i krzyczała, słyszałem ją z gabinetu, ale wy też nie jesteście bez winy. Poniekąd, to wasza wina, że teraz będzie musiała iść do chirurga na zszycie żyłki na skroni.-Po klasie przebiegł cichy chichot.-To nie jest śmieszne. Owszem, mieliście prawo się bronić, ale nie tak, żeby doprowadzić ją do obłędu.
-Przecież to było tylko kilka inteligentnych ripost!-Zawołałem.
-Rozumiem to. Ale musicie wziąć pod uwagę fakt, iż pani Bennett pracowała przez pięć lat w ośrodku dla trudnej młodzieży, a przeniosła się tutaj po to, żeby uciec od tamtego zgiełku. Papierosy to pikuś, w porównaniu do tego, co tam było. I kobieta nie wytrzymała psychicznie i przeniosła się tutaj. I ja nie mówię tego po to, żebyście się teraz nad nią znęcali, ale żebyście ją zrozumieli. Miała naprawdę trudną przeszłość, i praca tutaj ma jej pomóc w odzyskaniu równowagi psychicznej, a nie wylądowaniu w kaftanie w psychiatryku bez klamek. Rozumiecie, co mam na myśli.
-Mamy się ogarnąć i ją przeprosić.
-O właśnie. A ty, mój drogi, zostaniesz po lekcji.-Uśmiechnął się szeroko, wskazując na mnie. Potrząsnąłem głową.-Doskonale.
Następne dwadzieścia minut spędziliśmy na omawianiu twórczości jakiegoś francuskiego malarza, Delacroix bodajże. Potem pan Jones wyszedł ze wszystkimi uczniami. W sali zostałem sam-na-sam z panią Bennett. Zmierzyła mnie obojętnym wzrokiem od stóp do głów. Wraz z jej spojrzeniem, po moim ciele przebiegł dreszcz.
-Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego tak dużo podróżujesz z matką?-Zaczęła monotonnym głosem, przechadzając się lekkim, dumnym krokiem po sali. Skąd ona wiedziała o moich podróżach?
Jednak zanim zacząłem panikować, uszczypnąłem się dyskretnie w rękę i ogarnąłem się w porę.
-Nie, proszę pani.-Siliłem się na jak najbardziej uprzejmy głos, na jaki było mnie stać po tym nagłym ataku paniki. Pani Bennett wydała z siebie przeciągłe „Hm”, jakby się nad czymś zastanawiała.
-A wiesz może, gdzie jest twój ojciec?-Zapytała niby od niechcenia. Przełknąłem ślinę.
-Nie żyje.-Wydukałem.
-Nie. Żyje.-Zaczęła w zadumie. Zamglonym wzrokiem rozglądała się po pomieszczeniu, przechadzała się po nim i opuszkami palców przesuwała po ławkach, ścianach, parapetach. Po moich plecach przebiegły ciarki.-Nie. Żyje.-Powtórzyła, jakby z lekka zdziwiona.
-Tak jest.
-A wiesz, od jak dawna?
-Od kilkunastu lat, prze pani.-Odparłem. Kobieta pokiwała głową. W żadnej mierze nie przypominała tej pani Bennett sprzed pół godziny. Tamta, wściekła i szalona, była jak jakiś demon. Ta, która stoi przede mną w tej chwili, wydawała się potulna jak baranek i zupełnie nie groźna.
Ale ona nie była ‘nie groźna’.
Mimo swojego spokojnego zachowania, miała w sobie coś, co przyprawiało mnie o dreszcze. Ten pusty wzrok. Zupełnie obojętny, mdły ton głosu i ruchy, jakby była w transie. Jakbym miał do czynienia z jakąś kukłą na sznurkach. Pustą lalką wprawianą w ruch przez siły wyższe, i zmuszana do mówienia.
I same pytania budziły we mnie lęk. Bo który normalny nauczyciel pyta się o datę śmierci ojca ucznia i inne osobiste rzeczy. Normalny nauczyciel okazałby, choć trochę szacunku. A pani Bennett, swą obojętnością, zdeptała cały szacunek, zmieliła go w drobny pył i spuściła w toalecie.
Podeszła do mnie. Swój pusty wzrok przeniosła na mnie.
- Były dwie siostry: noc i śmierć. Śmierć większa, a noc mniejsza. Noc była piękna jak sen, a śmierć… Śmierć była jeszcze piękniejsza-Wyszeptała.
-Słucham?-Wymamrotałem przestraszony.
- Były dwie siostry: noc i śmierć. Śmierć większa, a noc mniejsza. Noc była piękna jak sen, a śmierć… Śmierć była jeszcze piękniejsza-Powtórzyła głośniej.- Były dwie siostry: noc i śmierć. Śmierć większa, a noc mniejsza. Noc była piękna jak sen, a śmierć… Śmierć była jeszcze piękniejsza-Wrzasnęła, potem zaczęła piszczeć. Ten dźwięk był tak wysoki, tak ostry, że myślałem, że pękną mi bębenki. Zatkałem uszy i zacisnąłem powieki, ale jej głos przebijał się przez moje dłonie i docierał wprost do mózgu, wywoływał silny ból.
-Nie…-Jęknąłem, opadłem na kolana. Sił starczyło mi jedynie na uniesienie głowy. To, co zobaczyłem, odcisnęło trwały ślad na mojej psychice. Otworzyłem szeroko usta, a moja szczęka gruchnęła po podłogę. Jeszcze przez kilka następnych miesięcy, jeśli nie lat, nie będę mógł wymazać tego obrazu z pamięci.
Ona. Na. Moich. Oczach. Zaczęła. Się. P r z e o b r a ż a ć.

2 komentarze:

  1. No nareszcie ! <3
    Doczekałam się tego rozdziału. ;p
    Tak trochę szkoda mi Emily. No i po części Raaina.
    Wybuch pani Bennett, nie ładnie tak przeklinać przy uczniach, ojj nie ładnie.
    Końcówka mnie nieźle zszokowała. Tak na początku sądziłam, że sobie mówi tak od siebie ten wiersz, ale jak zaczęła wrzeszcześć to zrozumiałam, że coś się zaczyna.
    Jestem ciekawa w co się zaczęła przeobrażać no i w ogóle co dalej będzie. ;p
    Czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominowałam Cię do nagrody Liebster Blog Award
    Więcej informacji znajdziesz na moim blogu:
    www.arreloi-stories-my-imagination.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń