sobota, 29 czerwca 2013

Odwieszenie + Liebster Award

Moi drodzy, wróciłam! Rozdział o numerze IV dodam niebawem, a tymczasem chcialabym pozdrowić i podziękować Marysi Opolczyk ( http://myworldisbooks.blogspot.com/ ) za nominowanie mnie do Liebster Award! Dziękuję bardzo, nie spodziewałam się, że moja praca aż tak wam się spodoba.

,,Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za “dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

Pytania do mnie:
1. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka i dlaczego właśnie ją wyróżniasz?
Avenged Sevenfold - Fiction. Jej tekst jest bardzo... głęboki? Nie wiem, jak to ująć.
2. Jaki jest Twój ulubiony autor/autorka książek?
Nie mam ulubionego autora, ale ostatnio zainteresowała mnie Tahereh Mafi.
3. Jak masz na imię?
Marta.
4. Ile masz lat?
14.
5. Jaką masz średnią na koniec tego roku szkolnego :D ?
4.8
6. Jaki jest Twój ulubiony gatunek filmowy i dlaczego akurat ten?
Nie mam ulubionego. Oglądam to, na co akurat mam ochotę.
7. Od kiedy isnieje Twój blog?
W sumie, to nie wiem. Od kilku miesięcy?
8. Wolisz wyjechać na wakacje: w góry czy nad morze?
W góry *.* Wolę patrzeć na śnieg i skały, niż na półnagich grubasów i babcie z rozstępami.
9. Wolisz: czytać książki czy oglądać ekranizacje książek?
Zdecydowanie czytać. Reżyser zawsze coś dodaje od siebie w ekranizacji, a książka jest, nie wiem jak to powiedzieć, taka, jak ją sobie autor wymarzył.
10. Czytasz (znasz) mojego bloga (nie mogłam się powstrzymać xD)?
Wcześniej go nie znałam, ale chyba zacznę czytać.
11. Jak nazywa się Twoja przyjaciółka/przyjaciel?
Wiktoria, mój człowiek
Angela, moja Lama.

Pytania ode mnie:
1. Dlaczego założyłaś bloga?
2. Dlaczyego wybrałaś ten temat, a nie inny?
3. Jesteś za/przeciw małżeństwom homoseksualnym? Dlaczego?
4. Jesteś rasistką?
5. Jakie kraje chciałabyś zwiedzić?
6. Jaka jest twoja największa pasja?
7. Jaki stereotyp najbardziej cię złości?
8. Jaka jest twoja ulubiona książka?
9. Gdzie widzisz siebie za pięć lat?
10. Czy łatwo obdarzasz kogoś zaufaniem?
11. Dlaczego? Dlaczego nie?(pytanie nawiązujące do 10)

Nominowani przeze mnie:
neew-beginning.blogspot.com
krewnaszychprzodkow.blogspot.com
huncwockie-tajemnice.blogspot.com
mybooksmylife.blog.pl
weasleyowie.blogspot.com
who-will-protect-me.blogspot.com
byc-huncwotem.blogspot.com
zielonooka-evans.blogspot.com
czasyhuncwotów.blogspot.com
ostatnia-czarownica.blogspot.com
oczy-odzwierciedleniem-duszy.blogspot.com

Jeszcze raz dziękuję Marysi Opolczyk <3



poniedziałek, 10 czerwca 2013

Zawieszenie.

W pierwszych słowach mego listu chciałam was przeprosić. Mój genialny Internet jest teraz jedną, wielką siecią fochów i na razie nie odwiedza mua w domu. Dodaję tego posta przez telefon, jedyną łączność ze światem i cywilizacją. Nawet nie wiem, czy dobrą czcionką to napisałam.
Mam już rozdzialik o numerze seryjnym 4, ale dodam go wtedy, kiedy łaskawy Internet będzie raczył wrócić.
Tak więc blog zawieszony do odwołania :c Do zobaczenia kiedyś :c
~Raain Blackburn

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział III

Rozdział niezbyt ciekawy moim zdaniem, jeden z najgorszych, ale każdy ma inny gust. Będzie coś, co zaprzecza prologowi. Nie mogłam się powstrzymać XD. CZYTAM=KOMENTUJĘ.
.
.
.
W osłupieniu wpatrywałem się w kartkę z wierszem. Tekst napisany kursywą, niebieskim tuszem na białej kartce raził mnie w oczy gorzej niż gdyby słońce stanęło ze mną twarzą w twarz. Albo to czysty przypadek, zwykła gra wrednego losu, albo pani Bennet potrafi czytać w myślach. Ale stawiając, jako prawdę tezę drugą, a jako dowód mając wiersz pojawiający się w moim śnie, mogę spokojnie orzec, że mam paranoję.
Ludzie nie czytają w myślach. A zwłaszcza nauczycielki francuskiego. To nie miałoby sensu. Po jaką cholerę, gdyby jednak w tych myślach czytała, dawałaby mi wiersz ze snu? Widzimy się po raz pierwszy. Spóźniłem się na jej lekcję, to fakt, ale żeby aż tak mącić człowiekowi w głowie?
W tym momencie mocno uszczypnąłem się w rękę.
Ogarnij się Raain. Już panikujesz idioto. A nie ma, po co. Jako, że ludzie absolutnie Ci do łba nie wlezą, nie ma co popadać w obłęd.
I cały czas wmawiając sobie jedno i to samo spędziłem cały wieczór, a kładąc się spać jeszcze raz uszczypnąłem się w rękę, tak dla pewności.
                                                            *  *  *
Obudziło mnie coś puszystego i grubego, mianowicie Aemilus i jego ogon.
-Spadaj stąd.-Mruknąłem, a kątem oka dostrzegłem godzinę na zegarze. Dokładnie siódma trzydzieści. I w tej chwili zacząłem drapać kota za uchem.-A w sumie to możesz sobie jeszcze poleżeć, baranie.-Aemilus mruknął coś, co miało być chyba niemrawym „nie ma, za co” i zwinął się w kłębek. Zszedłem z łóżka i pobiegłem do łazienki, przy okazji ruchem koszącym zbierając książki i wpychając je do plecaka. Jedną ręką ubierając się, drugą myjąc zęby obserwowałem zegar, który niemiłosiernie pokazywał godzinę coraz późniejszą i późniejszą. Przerzuciłem plecak przez ramię, z kuchni wziąłem jabłko i krzycząc do mamy krótkie „Pa”, wyszedłem z domu.
Pod szkołą znalazłem się punkt ósma. I oto oficjalnie pobiłem rekord wyszykowania się z półgodziny, na piętnaście minut. Kocham bić rekordy.
Z kieszeni wyjąłem plan zajęć, z którego wyczytałem, że pierwszą mam historię. Łatwo znalazłem klasę numer 16 i otworzyłem drzwi.
-Dobry, przepraszam za spóźnienie.-Nauczyciel, którym okazał się nasz dyrektor, szanowny pan Jones, uśmiechnął się na powitanie.
-Dzisiaj mam dzień dobroci dla zwierząt i nie wpiszę ci spóźnienia, ale następnym razem uważaj.
-Ma pan moje słowo.-Powiedziałem. Rozejrzałem się po sali w poszukiwaniu wolnego miejsca. Były dwa takowe. Jedno obok dziewczyny, która jakby zaczęła mówić, to autentycznie tynk by się posypał. Drugie natomiast obok Arii. Instynktownie zająłem miejsce obok Arii.
-Cześć.-Przywitała się.-Drugi dzień i już spóźnienie?
-Cześć. Najwidoczniej.-Uśmiechnęła się. Dziś miała na sobie obcisłe, żółte spodnie i czarną bluzkę z długim rękawem. A włosy natomiast przypominały stóg siana po wybuchu granatu. Wyciągnąłem z plecaka zeszyt i podręcznik i zanotowałem temat.
-Dziś będziemy rozprawiać o sławnych poetach zagranicznych. Aby sprawdzić waszą wiedzę na ten temat, każdemu z was rzucę nazwisko, a on będzie mi musiał odrzucić lata, w których żył i zacytować fragment jakiegoś jego utworu. Zaczynamy. Ella Harper i Georg Friedrich Daumer.
-Nie znam.-Odparła Ella.
-No dobrze. Raain Blackburn i Konstanty Ildefons Gałczyński.-Głos uwiązł mi w gardle. Dyrektor wpatrywał się we mnie wyczekująco. W końcu przełknąłem ślinę i odparłem.
-1905-1953.
-Dobrze.-Odparł dyrektor.-Teraz zacytuj mi coś Gałczyńskiego i masz szóstkę.-Nagle krew w moich żyłach przestała płynąć. Skrzepła w jednej sekundzie.
-„
Były dwie siostry: noc i śmierć. Śmierć większa, a noc mniejsza, noc była piękna jak sen, a śmierć... Śmierć była jeszcze piękniejsza”-Pan Jones pokiwał głową w zadumie.
-Szóstka. I zostaniesz po lekcji. Tymczasem Rayan Edgecomb i Erik Tigger Olesen.-Aria zerknęła na mnie.
-Co ci jest?-Szepnęła.
-Nic.-Odparłem. Uniosła brew.
-Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.-Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi. Uśmiechnęła się nieporadnie, jak dentysta do małego chłopczyka, który nie chce otworzyć buzi. Ale na szczęście zostawiła mnie w spokoju. Resztę lekcji przemilczała. Odezwała się tylko wtedy, kiedy dyrektor ją zapytał. I dostała tę szóstkę. Wtedy rozbrzmiał dzwonek. Wstałem z krzesła, spakowałem książki do plecaka i podszedłem do biurka. Pan Jones wstał.
-Po co pan chciał, żebym został?
-Mam do ciebie pytanie.-Powiedział. Poprawił marynarkę, spojrzał na zegarek i chrząknął.-Mianowicie. Dlaczego do głowy przyszedł ci akurat ten fragment Ballady o dwóch siostrach, Gałczyńskiego? Tylko szczerze.-Przyśnił mi się. Recytował go marmurowy anioł śmierci z mojego grobu, a potem powiedział do mnie „Witaj synu”. Chciałem mu to powiedzieć. Żeby okazał mi, choć trochę zrozumienia.
-Mięliśmy o Gałczyńskim w Berlinie i uczyliśmy się na pamięć tej ballady. Każdemu uczniowi przypadł jeden fragment, to był mój.-Pan Jones zaśmiał się, po czym nagle spoważniał. Jakby zmył makijaż.
-Raain, oboje wiemy, że to, co mówisz jest kłamstwem. Nie będę wyciągał z ciebie prawdy, dopóki sam nie będziesz chciał mi powiedzieć.-Uniosłem brew.-No nie dziw się tak. Jesteś wspaniałym kłamcą, ale mnie nie oszukasz.-Wtedy zadzwonił dzwonek. Zerwałem się z ławki, na której wcześniej usiadłem i wyszedłem z sali, rzucając dyrektorowi przez ramię krótkie „Do widzenia”.
Sprawa? Ludzie czytają w myślach. Za? Uczepili się wiersza z mojego snu, wiedzieli, że kłamię w tej sprawie. Przeciw? Nie mam więcej dowodów.
Pod salą od biologii czekała na mnie Aria i jakiś chłopak.
-Czego chciał od ciebie dyrektor?-Zapytała. Wzruszyłem ramionami.
-Jak minęła przerwa?-Spytałem wymijająco.
-Raain…-Jęknęła.
-Chciał wiedzieć, skąd znam Gałczyńskiego. I tyle.
-Jesteś kiepskim kłamcą.-To zabrzmiało jak diagnoza profesjonalnego lekarza.
-Kiedy to prawda.
-Jakoś…-Zaczęła, ale wciął się chłopak, z którym stała przed salą.
-Aria, uspokój się.-Dziewczyna złożyła ręce na piersi i stała z zaciętym wyrazem twarzy. Już się nie odezwała.-Jestem Connor.
-Raain.-Podaliśmy sobie ręce. Wtedy kątem oka dostrzegłem pewną ciekawą scenkę. Jakieś trzy tapeciary ubrane w za małe ciuchy wyśmiewały się z innej dziewczyny. Młodszej, ubranej w kolorowy sweter i dżinsy, długimi włosami splecionymi w warkocz.
-Poczekajcie.-Powiedziałem i ruszyłem w centrum zdarzenia.
-Hej laski.-Powiedziałem. Tapeciary odwróciły się w moją stronę, jak na komendę, w tym samym czasie.-Nie macie innego zajęcia, niż nabijanie się z młodszych?
-Obrońca się znalazł.-Prychnęła najwyższa z nich. Wyglądała, jakby ją topiono w samoopalaczu.
-A żebyś wiedziała.-Tu objąłem tę młodszą ramieniem.-Jak już chcesz krytykować czyjś wygląd, to najpierw zajmij się swoim.
-Słucham?!-Oburzyła się. Razem z nią jej świtka.
-To, co słyszałaś. Nie, żebym miał coś do dziewczyn, które fluid szpadlem na twarz nakładają, ale…
-Powiedział rudy. Wiesz, jaki jest najlepszy dzień w życiu rudego?
-Nie, ale wiem, jaki będzie twój najlepszy dzień. To będzie piękny dzień, w którym zeskrobiesz sobie całą tapetę z twarzy, zmyjesz nadmiar odżywki z włosów, a do twojego mózgu zawita powietrze i światło. I mam nadzieję, że wtedy się ogarniesz.
-Weź, idź się leczyć! Jestem sto razy ładniejsza i mądrzejsza od ciebie!-Wykrzyknęła, widocznie dumna ze swojej tandetnej riposty.
-I skromna w dodatku. Gdyby naprawdę tak było, to nie bylibyśmy w tej sytuacji, a ja nie musiałbym wypominać ci tych kilogramów makijażu, których masz na twarzy. A teraz kończmy rozmowę, bo tynk ci się z twarzy sypie.-Aria i Connor nie wytrzymali i wybuchli dzikim śmiechem. Podobnie tak jak reszta zbiegowiska. I mała dziewczynka się uśmiechnęła.
Tapeciary spojrzały na mnie złowrogo. Jestem pewien, że gdyby nie ten samoopalacz i fluid, spłonęłyby teraz rumieńcem. Wyprostowane, z nosem w chmurach oddaliły się zamaszystym krokiem. Spojrzałem na dziewczynkę, zdjąłem z niej swoje ramię.
-W porządku?
-Teraz tak.
-No to super. Leć na lekcje.-Jak powiedziałem, tak też zrobiła.
-Tylko niech ci się nagle ego nie rozrośnie, bohaterze.-Powiedziała Aria ze śmiechem.
-O to się nie bój.
-Nie bądź tego taki pewien.-Odparł Connor. Uśmiechnąłem się. Wtedy rozbrzmiał dzwonek. Aria zatkała jedno ucho.
-Przyjemny ten dzwonek.
-A jak.-Connor zachichotał.
-Jak praca zardzewiałej piły mechanicznej.-Wybuchliśmy śmiechem. Gdy weszliśmy do sali, Aria pobiegła do swojej koleżanki, a ja zostałem z Connorem. Profesor Spinnet, nauczycielka biologii, była starszą, siwą kobieciną w okularach. Usiadła przy biurku, otworzyła dziennik i przyjrzała się liście obecności. Przejechała wzrokiem po wszystkich nazwiskach. Potem rozejrzała się po klasie i uśmiechnęła się.
Resztę lekcji spędziła na opowiadaniu nam o budowie szkieletu człowieka.
-Fascynujące.-Mruknąłem do Connora, przez co musiał się powstrzymywać od wybuchnięcia śmiechem. Na szczęście, niedługo potem usłyszeliśmy dzwonek. Reszta lekcji była podobna. Zabłysłem na lekcji inteligentnym komentarzem, a ludzie wybuchli śmiechem. Tak też zyskałem sobie sympatię większości osób z poszczególnych grup, z którymi chodziłem na dany przedmiot. Nie uniknąłem też konfrontacji z trzema tapeciarzami, które jak dowiedziałem się od Arii, mają na imię Jessica, Julie i Justine.
-Ale się dobrały.-Powiedziałem, żując trójkątny kawałek pizzy.
-Wiadomo. Trzymają się razem, praktycznie odkąd się urodziły.-Dodała Aria, zdejmując grzyby z pizzy. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
-Nie lubisz grzybów?
-Mam na nie uczulenie.-Odparła ze smutkiem. Wzruszyłem ramionami.
-Hej, mogę się dosiąść?-Zapytała dziewczyna.
-Jasne.-Odparłem automatycznie.-Jestem Raain.
-Emily.-Uśmiechnęła się. Wyglądała bardzo… sam nie wiem. Oryginalnie? Jej długie włosy ułożone w fale sięgały dołu pleców. A koloru były bardzo, bardzo, ale to bardzo jasny blond, jeśli nie całkiem białe. Oczy natomiast miała całkiem czarne, okolone tegoż koloru długimi, gęstymi rzęsami, które silnie kontrastowały z mlecznobiałą cerą.
-Częstuj się.-Powiedział Connor wskazując otwartą dłonią na pizzę.
-Nie, dzięki.-Odparła i wyjęła z torby butelkę wody.
-Będziesz tylko pić?-Zapytała Aria. Emily wzruszyła ramionami.
-Nie jestem głodna.-I takim oto sposobem Aria i Connor mieli zajęcie na całą przerwę obiadową, mianowicie namawianie Emily do jedzenia. Zmusili ją do zjedzenia jabłka i kawałka pizzy, a ja przyglądałem im się ze śmiechem.
-Sadyści.-Jęknęła, kiedy Aria próbowała wcisnąć w nią kolejny gryz pizzy. Connor uśmiechnął się złowieszczo.
-Masz szczęście, że to ostatni kawałek.
-Nie pomagasz.-Powiedziała i z obrzydzeniem ugryzła pizzę. Wybuchliśmy śmiechem.
 *  *  *
Gdy wróciłem do domu, mama siedziała w kuchni i robiła herbatę.
-Hej, jak tam w szkole?
-Zajebiście. Zostałem bohaterem.
-Z jakiej to okazji.-Nie zaakcentowała pytania. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Uratowałem małą dziewczynkę przed zemstą tapeciar.-Mama zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie pytająco.-Makijaż nakładany szpadlem, za małe ubrania.
-Aha, okej. Herbaty?
-Poproszę.-Zanim wymówiłem w całości ten wyraz, przede mną wylądował parujący kubek czarnej herbaty. Uśmiechnąłem się w podziękowaniu i poszedłem na górę. Odrobiłem lekcje, spakowałem wszystkie książki i w między czasie wypiłem ze cztery herbaty. Potem przebrałem się w piżamę i położyłem w łóżku. Zakopałem się pod kołdrą, zgasiłem światło i nastawiłem budzik, żeby znowu się nie spóźnić. Aemilus ułożył się wygodnie w na mojej poduszce.
Była godzina pierwsza nad ranem, a ja nadal nie mogłem zasnąć.
Oczami wyobraźni widziałem Emily.
Ze swoją filigranową budową poruszała się z gracją baletnicy, a uśmiechała jak sfinks. Mlecznobiała skóra pięknie kontrastowała z czarnymi jak węgiel oczami błyszczącymi jak nocne niebo odbite w spokojnej tafli wody. Jasne, niemal białe włosy spływały kaskadami po ramionach niczym wodospad. A kiedy tylko ktoś ją rozśmieszył, w policzkach pojawiały się urocze dołeczki.
Westchnąłem cicho, zakryłem dłońmi twarz. Masz babo kurwa placek.
Spodobała mi się.

sobota, 1 czerwca 2013

Rodzdział II


Oto i rozdział drugi. Na razie będę dość szybko dodawać posty, ale to się może zmienić :c
W pewnym momencie pojawia się tam francuski. Nie czepiajcie się błędów, po tłumaczyłam by Google Translate i wiem, że większość jest źle. Ale jakby się ktoś dobry znalazł i przetłumaczył poprawnie, to byłabym wdzięczna.
PS. CZYTAM=KOMENTUJĘ.
.
.
.
.
Obudziłem się cały spocony i drżący. Zamrugałem oczami kilkukrotnie, żeby przyzwyczaić oczy do ciemności, potem rozejrzałem się po pokoju. Kołdra i poduszka leżały w jednej kupie na podłodze, a na ich szczycie drzemał Aemilus. Okno było zamknięte. Podszedłem do niego zaspany i otworzyłem na oścież. Chłodne powietrze z miejsca uderzyło mnie w twarz i tors, przyjemnie chłodząc. Ziewnąłem i przetarłem oczy, jak małe dziecko. Mały, elektroniczny zegarek stojący na biurku wskazywał godzinę drugą nad ranem.
Jak rano jeszcze myślałem, że pobiłem wszelkie rekordy budząc się o piątej, tak teraz stwierdzenie to obalam. Całkowicie.
Nagle wszystkie obrazy ze snu zaczęły do mnie wracać. Cmentarz. Anioł… On coś mówił. Jakiś wiersz. I ten wiersz już kiedyś słyszałem. Bardzo dawno temu, jak jeszcze uczyłem się w Berlinie. „Były dwie siostry: noc i śmierć. Śmierć większa, a noc mniejsza, noc była piękna jak sen, a śmierć... Śmierć była jeszcze piękniejsza”. Zapisałem go szybko na kartce.
O co mu mogło chodzić? I kim w ogóle był? I dlaczego zwrócił się do mnie na „synu”. Mój ojciec zmarł dawno temu, kiedy miałem siedem lat. To nie możliwe, żeby śnił mi się teraz pod postacią anioła śmierci. Dawno wyzbyłem się wszystkiego, co do niego czułem. Oczywiście kochałem go, ale to było kiedyś. Teraz pozostał mi tylko fakt, że kiedyś miałem ojca. I za ten fakt miałbym go kochać? I za ten fakt miałby mi się śnić? To nie ma najmniejszego sensu.
Usiadłem na parapecie i mnąc w rękach kartkę z wierszem, przyglądałem się zmieniającemu niebu. Jak z czarnego przechodzi w granatowy, potem niebieski, następnie czerwono-pomarańczowy, aż w końcu błękitny. Nie było na nim ani jednej chmurki. W głębi pokoju pomrukiwał Aemilus, słyszalnie niezadowolony ze słonecznej pogody i promieni rażących go w oczy.
Zeskoczyłem z parapetu, błyskawicznie załatwiłem wszystkie sprawy w łazience i ubrałem się. W tylną kieszeń wytartych dżinsów włożyłem pogiętą kartkę z wierszem. Spakowałem wszystkie książki i zeszyty do czarnego plecaka, ledwo zipiącego już po podróżach po świecie, i zbiegłem na dół. Mamy nie było jeszcze w kuchni, więc nie byłem narażony na nawdychanie się papierosowego dymu.
Paliła, od kiedy pamiętam. Od śmierci ojca. Na jego pogrzebie, ubrana w czarną sukienkę i szpilki, z czarnymi smugami na twarzy i czerwonymi, napuchniętymi oczami, po prostu wyjęła z torebki jednego, zapaliła i przystawiła do ust. I tak zaczął się bardzo powolny proces wyniszczania jej ciała. Śmierć na raty.
Mnie nigdy nic nie ciągnęło do używek. Nie piłem. Nie paliłem. Nie ćpałem. Oczywiście wielu rówieśników z różnych krajów próbowało mnie namówić, żebym się zaciągnął czy coś. Ale zawsze odmawiałem. Za dużo artykułów na ten temat przeczytałem, żeby nagle zacząć ćpać marihuanę po kątach, a w przerwach zapalić peta.
Z kosza z owocami wyjąłem ostatnie zielone jabłko. Umyłem je i zacząłem jeść powoli. Usiadłem na blacie, naprzeciwko okna i obserwowałem przechodniów. Kobieta w czerwonym płaszczu, rozmawiając przez telefon, szła dumnym krokiem po chodniku. Siwego dziadka na wózku pchała babcia ubrana w beżową sukienkę. Biegacz wyprowadzał wielkiego, biszkoptowego labradora.
-Dupa z blatu.-Zawołała mama od progu. Uśmiechnąłem się i zszedłem. Usiadłem przy stole. Wtedy coś mnie tknęło.
-Mamo, znasz ten wiersz?-Spytałem, podając jej świstek. Mama, marszcząc brwi, wzięła go ode mnie i zaczęła czytać. Wpatrywałem się z nią wyczekująco. Otworzyła szerzej oczy, usta zacisnęła w wąską kreskę. Szybko wcisnęła mi kartkę z powrotem do ręki.
-Nie znam.-Powiedziała gorączkowo i odwróciła się do mnie. Drżącymi rękoma otworzyła nową paczkę papierosów. Zmarszczyłem nos.
-Nie pal.
-Muszę.
-Nie musisz.-Zerknęła na mnie. W jej oczach malował się strach i ból.
-Owszem, muszę.-Zwiesiłem głowę. Dotknęła mojego ramienia. Strzepnąłem jej rękę i wyszedłem z kuchni, zostawiając ją sam na sam z Aemilusem. Usłyszałem tylko, jak szepce do kota:
-Spokojnie. Kiedyś zrozumie.-Co niby miałem zrozumieć? Że jest chora i sama wyznacza sobie datę śmierci?! Że niedługo nie będzie jej na świecie, przez samą głupotę?! Nie chcę, żeby umarła. Chcę żeby żyła jak najdłużej. Ale jak tak dłużej będzie, jak za każdym razem rano będę ją widywał z papierosem w ręce, jak każdego wieczora będzie siedzieć w salonie i palić przed telewizorem. I tak dzień w dzień, to moje ‘chcenie’ na nic się zda.
Doszedłem do przystanku autobusowego akurat wtedy, kiedy przyjechał właściwy autobus. Wsiadłem do niego, skasowałem bilet i opadłem na najbliższe siedzenie. Kilku pasażerów spojrzało na mnie karcąco. Wzruszyłem tylko ramionami. Nałożyłem słuchawki na uszy. Z miejsca moje bębenki przebiła za głośno puszczona piosenka jakiegoś dzikiego zespołu. Szybko ściszyłem i rozejrzałem się. Teraz prawie cały autobus patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie zabić. Uśmiechnąłem się półgębkiem.
Po kilku minutach wysiadłem na przystanku tuż przed szkołą. Wspiąłem się na strome, kamienne schody, potem na następne, uważając przy tym, żeby się nie zabić, i wszedłem do szkoły. Korytarz był przepełniony uczniami. Każdy z nich rozmawiał głośno, starając się przekrzyczeć resztę generują straszny hałas. Zgłośniłem nieco muzykę z telefonu i wyjąłem plan zajęć. Francuski z profesor Bennet, sala 34. Rozejrzałem się chwilę wokoło i poszedłem na poszukiwania sali od francuskiego. Znalazłem ją po upływie dziesięciu minut, pięciu po dzwonku. Otworzyłem spokojnie drzwi i od progu zawołałem:
-Praszam za spóźnienie.
-Nazwisko.-Odkrzyknęła nauczycielka, nie patrząc w moją stronę. Była to dość wysoka brunetka. Nie mogła mieć więcej, niż dwadzieścia parę lat. Zaraz po studiach, jak ona sobie biedna poradzi z klasą wrzaskunów ze szkoły średniej?
-Blackburn.-Na dźwięk mojego nazwiska, uniosła wzrok i spojrzała na mnie. W jej oku pojawił się błysk zainteresowania.
-Dobrze, siadaj.-Jak powiedziała, tak też zrobiłem. Zająłem miejsce w ostatniej ławce pod oknem. Słuchawki opadły mi na szyję, nie wyłączyłem muzyki.
Pani Bennet rozpoczęła lekcje.
-Mon nom est Alexandra Bennett. Je suis un nouveau professeur de la langue française. J'espère que vous m'acceptez. Je ne tolèrent pas discussions en classe, ou les murmures dans une cause juste, c'est-à-dire sur le sujet.-Powiedziała, po czym uśmiechnęła się.-Teraz proszę o przetłumaczenie.
Może pan Blackburn ?-Wzruszyłem ramionami.
-Nazywam się Alexandra Bennet. Jestem nową nauczycielką języka francuskiego. Mam nadzieję, że przyjmiecie mnie ciepło. Nie toleruję rozmów na lekcjach, ewentualnie szepty w słusznej sprawie, czyli o temacie lekcji.-Powiedziałem od niechcenia.
-Dobrze.-Uśmiechnęła się zachęcająco i wpisała na tablicy temat lekcji. I wtedy całkiem się wyłączyłem. Mój umysł nawiedził ponownie mój koszmar.
Data mojej śmierci wpisana na 1 kwietnia 2014. Za niecały rok. W moje urodziny. Wzdrygnąłem się. Mam wyznaczony dzień zgonu. Na za kilka miesięcy. Ale to na szczęście tylko wymysł mojej chorej wyobraźni. Bo jak nie, to idę na badanie do szpitala św. Agaty Sycylijki w mieście.
Po dłuższym czasie, czyli czterdziestu pięciu minutach zadzwonił dzwonek, który był równie przyjemny, jak dźwięk zepsutej wiertarki podłączonej do wzmacniacza.
Wyszedłem z sali za innymi uczniami. W ostatniej chwili zatrzymała mnie pani Bennet.
-Dobrze Ci idzie z francuskim.-Powiedziała i zamknęła drzwi. Usiadła na skraju ławki.
-Mieszkałem tam jakiś czas.-Pokiwała głową. Z torebki wyjęła jakąś kartkę zapisaną po francusku.
-Byłbyś tak miły i mi to przetłumaczył? Na jutro.-Wziąłem kartkę i schowałem do kieszeni.
-Dobrze.-Pani Bennet uśmiechnęła się i wypuściła mnie z sali.
Reszta lekcji przeminęła bardzo szybko. Cały czas ten sam system. Przedstawienie się – pytanie nowego – reszta zajęć. Ja po pytaniu przestawałem słuchać, ale co parę minut musiałem zrobić notatkę, więc w sumie takie wyłączanie się nie opylało się w sumie. Ale mimo wszystko korzystałem z tych kilku minut myślenia o niebieskich migdałach.
Ostatnie lekcja – retoryka – odbyła się w sali 69. Była to duża, jasna sala. Przed czarną tablicą znajdowało się podwyższenie, a na nim duże, nauczycielskie biurko. Resztę sali zajmowały ławki i półki z powieściami, tomami wierszy i innymi podobnymi papierzyskami.
Panna Dixon, kobieta równie młoda, co pani Bennet, była drobną blondynką o bardzo jasnej cerze i wielkich, granatowych oczach. Cały czas uśmiechała się promiennie.
Na koniec lekcji podszedłem do niej i podałem jej kartkę z wierszem.
-Wie pani może czyj to wiersz?
-Oczywiście.-Powiedziała, przeczytała go i uśmiechnęła się słabo.-Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
-Kogo?-Zmarszczyłem brwi.
-Poety polskiego i satyryka żyjącego w latach 1905-1953. To, co mi tu dałeś, to cytat z Ballady o dwóch siostrach.-Rzekła i oddała mi kartkę. Wziąłem ją i z powrotem schowałem do kieszeni spodni.
-Ach tak. Dziękuję.-Odparłem i wyszedłem z sali.
                                                                    *  *  *
Gdy wróciłem do domu, zastałem mamę, jak zwykle, robiącą biżuterię w salonie.
-Cześć.-Powiedziała, słysząc trzask drzwi i szmer kroków w przedsionku.
-Cześć.-Zawołałem, wchodząc po schodach. Wszedłem do pokoju, zamknąłem drzwi i rzuciłem plecak gdzieś w kąt. Położyłem się na łóżku i wyciągnąłem kartkę od pani Bennet. Przyjrzałem się tekstowi i bez problemu przetłumaczyłem go.
- Były dwie siostry: noc i śmierć. Śmierć większa, a noc mniejsza. Noc była piękna jak sen, a śmierć… Śmierć była jeszcze piękniejsza-Przeczytałem na głos. Otworzyłem szeroko oczy, wstrzymałem oddech.-O Boże.