wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział V

Ta-daam! Rozdział piąty gotowy do przeczytania. Chciałam gorąco podziękować wszystkim tym, którzy czytają mój blog, za ponad tysiąc wyświetleń <3 Dla mnie jest to ogromna liczba i za każdym razem, kiedy wchodzę tutaj, jest wyższa niż poprzednio. To dla mnie ogromna motywacja :3
I mam jeszcze pytanie: Jak wam się podoba nowy wygląd bloga? XD
EDIT.
Jeszcze kilka pytań :D Pierwsze - chcecie stronę o bohaterach bloga? Drugie - chcecie stronę o mnie? Trzecie - czy widzicie to, co jest napisane w ankiecie? XD Czwarte - czy coś wam się nie podoba w historii Raaina?
Kurde, kolejny EDIT. Ale to ostatnie pytanie(mam nadzieję). Chcecie może miniaturki? Takie, mini mini rozdziały z narracją trzecioosobową, lub opowiadane przez innych bohaterów opowiadania? Bo widziałam na kilku innych blogach takie miniaturki i bardzo mi się spodobały :D



Kiedy miałem dziesięć lat, razem z mamą przeprowadziliśmy się do Dubaju. Ostatnie dni sierpnia były gorące, ponad trzydzieści parę stopni Celcjusza, odrobinę mniej w cieniu. Było duszno, kurz unoszący się w powietrzu drapał w gardło przy każdym wdechu i wydechu. Któregoś dnia, gdy wyszliśmy na spacer, w budynku przez nas mijanym wybuchł pożar. Czarny dym unosił się wokół niego, płomienie powoli trawiły konstrukcję. Ktoś wrzeszczał, nawoływał kogoś. Dwoje dzieci wybiegło z budynku. Czarna sadza mieszała się ze łzami na ich twarzy. Krzyczały, że ich mama została wśrodku. Moja szybko zadzwoniła po straż pożarną, i wtedy resztki drzwi domu otworzyły się gwałtownie, wypadając z zawiasów i roztrzaskując się. Stanęła w nich jakaś kobieta. Opadła na kolana i resztkami sił zawołała coś do swoich dzieci, ale nie usłyszałem, co. Byłem zbyt oszołomiony całą sceną. Kobieta płonęła. Ogień dosłownie pożerał ją. Skóra zaczęła z niej schodzić, zwęglone włosy wypadać. Całą twarz pokrytą miała czerwonymi bąblami. Z ostatnim wydechem zaszlochała i upadła twarzą do ziemi, bez oddechu. W powietrzu unosił się zapach siarki, dymu i spalonego ciała. Mama powstrzymywała odruch wymiotny, zasłoniła mi oczy. Ale ja i tak już za wiele widziałem, żeby to coś pomogło.
Przez następne dziesięć miesięcy, prawie każdej nocy budziłem się z krzykiem. We wszystkich snach, które pamiętałem, nawiedzała mnie płonąca kobieta. Wszystkie obrazy z tamtego dnia zostały ze mną. Nie chciały opuścić. Mama próbowała wszystkiego. Kiedy kładłem się spać, śpiewała mi kołysanki, zawsze zasypiałem przy zapalonym świetle, z nią u boku. Dostawałem ciepłe mleko, kostkę czekolady. Leżałem otoczony gwardią pluszowych misiów. Odwiedzałem różnych terapeutów, ale to nic nie pomagało. Dopiero czas pozwolił się uporać z tym potwornym wspomnieniem. Z roku na rok jest coraz lepiej. Oczywiście cały czas przeraża mnie wizja tej płonącej kobiety, ale nie nawiedza mnie w snach.
Dziś znów mnie nawiedziła.
Doznałem deja vu.
Pani Bennett stanęła w płomieniach. Poprostu pokrył ją ogień. Jej skóra pomarszczyła się i poszarzała, włosy wypadły. Całe ubranie obróciło się w popiół, a zastąpiły je matowe, smocze łuski. Z pleców wyrwały się ogromne, poszarpane skrzydła. Cały ogień przeniósł się z jej ciała na ziemię i meble w klasie, stworzenie popatrzyło na mnie wielkimi, szkarłatnymi oczami bez źrenic i białek. Zbliżyło się do mnie, sycząc i mamrocząc pod nosem w jakimś starożytnym języku. Odsunąłem się w najdalszy kąt sali, próbując uciec jak najdalej od stworzenia, ale ono było zbyt szybkie. Doskoczyło do mnie z zawrotną prędkością. Tak szybko, że aż rozmyły się kontury. Chwyciło mnie za szyję i uniosło do góry tak, że czubkiem głowy dotknąłem sufitu. Nie mogłem krzyczeć, ani nawet jęknąć. Palce stworzenia zbyt mocno zacisnęły mi się na krtani, prawie ją miażdżyły. Ono też nie wydało z siebie choćby najmniejszego dźwięku. Wszystko odbyło się w makabrycznej ciszy. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, świat tracił kontury i kolory. Płuca gwałtownie domagały się tlenu, jednak go nie dostawały. Spróbowałem oderwać długie, szorstkie palce stworzenia od mojej szyi, ale ono było zbyt silne. Nie miałem szans. Z kącików oczu wypłynęły mi łzy. To albo przez dym, albo przez brak dopływu tlenu, już nie jestem pewny. Chciałem tylko umrzeć, żeby to się już skończyło.
Od kiedy przyjechałem do Aspen Lake, dzieją się dziwne, ba, nawet przerażające rzeczy. Śnią mi się jakieś niewyjaśnione rzeczy, wyznaczające moją datę śmierci. Jakiś kurna kawał kamienia z grobu mówi do mnie per synu, atakuje mnie jakaś chora jaszczurka, a to wszystko kręci się wokół jednego fragmentu jakiejś ballady. Każdy normalny miałby już dość, chociaż to dopiero kilka dni. I szczerze mówiąc, ja też mam dość. Gdy mnie puści, jeśli przeżyję, wynoszę się stąd i nigdy tu nie wracam. W życiu.
Usłyszałem zgrzyt otwieranych drzwi. Nie miałem siły na nie spojrzeć, poprostu zamknąłem oczy i czekałem na śmierć. Ale ona nie nadchodziła. Zamiast tego usłyszałem upiorny ryk pani Bennett, poczułem zapach wanilii i mięty, zmieszany z ostrą wonią siarki. Stwór puścił mnie, do płuc nareszcie dopłynęło powietrze. Upadłem na ziemię, uderzyłem głową o twardą, zimną podłogę. Otworzyłem oczy, ale nie dość szeroko, żeby w pełni zobaczyć, co się dzieje. Jednak nie miałem siły otworzyć ich szerzej. Więc zamknąłem je.
Słyszałem potworne wrzaski i piski, jakby ktoś zażynał prosię. Nie wiem, ile leżałem na podłodze, zanim odzyskałem większość świadomości. Uniosłem głowę i otworzyłem oczy. To, co zostało z potwora leżało na ziemi. Poszarzałe cielsko, obłażące w spalone łuski, pokrył czarniejszy od smoły dym. Nad nim ktoś się pochylał, jakby anioł. Anioł ubrany w obcisłe, jasnofioletowe spodnie i żółtą koszulkę. Długie, mlecznobiałe włosy opadały miękko na plecy. Jasna skóra zdawała się lśnić perłowym blaskiem. Postać roztaczała wokół siebie słodką woń wanilii z domieszką ostrej jak szkło mięty. Uniosłem głowę, aby przyjrzeć się postaci, ale zaraz, wzdłuż kręgosłupa, przeszedł mnie paraliżujący ruch, uniemożliwiający jakikolwiek ruch. Opadłem spowrotem na ziemię. Kaszlnąłem, wyplułem krew. Nieznajoma odwróciła głowę w moją stronę. Z tej odległości zobaczyłem dwie ciemne, rozmazane plamy na białej twarzy w kształcie serca. Postać podeszła bliżej, zaczęła nabierać konturów. Wielkie, lśniące oczy, czarne jak ropa, wpatrywały się we mnie w pół badawczo, w pół z żalem. Pełne usta koloru dojrzałych brzoskwiń wykrzywione były w grymasie strachu i niezadowolenia. Sadza pokryła poliki, tworząc wymyślne wzory, silnie kontrastujące z gładką, niesamowicie jasną skórą.
Skądś znam tę twarz.
-Emily?-Szepnąłem zachrypniętym głosem, znów wyplułem krew. Emily uklękła przy mnie, uśmiechnęła się. Pogłaskała mnie po włosach, nachyliła się do mnie i wyszeptała do ucha coś, że aż przeszedł mnie dreszcz. Coś, czego nigdy bym nie spodziewał się usłyszeć z jej ust w takiej chwili.
-Były dwie siostry: noc i śmierć. Śmierć większa, a noc mniejsza. Noc była piękna jak sen, a śmierć… Śmierć była jeszcze piękniejsza.
Nagle poderwałem się do pionu, w przypływie adrenaliny. Byłem cały mokry od potu, ale nic mnie nie bolało. Otaczała mnie ciemność, a pod rękoma wyczuwałem szorskie prześcieradło. Nad głową bębniły mi krople deszczu.
-Boże...-Jęknąłem, na poduszce niespokojnie poruszył się Aemilus. Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. To był tylko sen. Tylko sen. Westchnąłem i zapaliłem światło w toalecie. Jeszcze trochę, i zamkną mnie w psychiatryku. Podszedłem do umywalki i ochlapałem twarz i kark zimną wodą, oparłem się rękoma na jej krańcach. Spojrzałem w lustro. Rude, mokre kosmyki pozlepiane na czole, szeroko otwarte oczy nadal przeżywają sen. Nagle cała krew odpłynęła mi z i tak już bladej twarzy. Na szyi świeciły jak neon cztery poziome, czerwone pasy. Dotknąłem każdego opuszkami palców. Nie bolały.
Zastanawia mnie jedno. Skąd one się wzięły. Niby ta sprawa z tą przerażającą metamorfozą pani Bennett to sen. I całe to duszenie. Skoro to mi się przyśniło, to jak cztery czerwone, poziome pasy znalazły się na mojej szyi w miejscu, gdzie łapska trzymało stworzenie z koszmaru? Przecież sam się chyba nie dusiłem, to nie miałoby sensu. Aspen Lake działa na mnie gorzej, niż jakiekolwiek inne miasto, w którym mieszkałem.
                                                ~*~
Rano pasy nie zniknęły. Musiałem ubrać ogromną, szarą bluzę, która sięgła mi aż pod brodę, żeby nie niepokoić mamy tymi śladami. I faktem, że nie wiem, skąd one się wzięły. Szybko zjadłem śniadanie w postaci banana i wyszedłem z domu praktycznie bez pożegnania. No chyba, że liczy się "przypadkowe" kopnięcie Aemilusa w tyłek.
Chodnik był jeszcze mokry od nocnej ulewy, gdzie niegdzie leniwie wysychały małe kałuże. Powietrze ciężkie było od wilgoci i zapachu ziemi. W trawie lśniły kropelki porannej rosy. Chociaż może to po deszczu, nie wiem. Co jakiś czas po ulicy przejeżdżał samochód. Moją szczególną uwagę zwróciło granatowe audi, które ochlapało mnie wodą z ogromnej kałuży tuż przy krawędzi chodnika.
-Koleś!-Krzyknąłem głosem przepełnionym frustracją. Samochód zatrzymał się, a wysiadł z niego kawał mięcha ogolony na łyso, wciśnięty w szarą, workowatą bluzę z kapturem i dresowe spodnie tegoż koloru. Potrzedł do mnie krokiem przywodzącym na myśl neandertalczyka i zmierzył mnie lekceważącym wzrokiem. Uśmiechnął się kpiąco.
-Masz jakiś problem?-Jego głos był bardzo zbliżony tematycznie do chodu.
-Nie, tylko jakiś dres swoją furą ochlapał mnie brudną wodą.-Mruknąłem ironicznie. Facet spojrzał na mnie, jakby miał do czynienia z największym idiotą wszech czasów Kiedy to ja mam z nim do czynienia.
-Synek, szacunku trochę dla starszych.-Warknął, wypiął dumnie pierś, a nos wcelował w chmury. Musiałem się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Bądź, co bądź, wyglądał przekomicznie.
-Szacunek mam do tych, którzy szacunek mają do mnie.-Powiedziałem spokojnie. Dresiarz podwinął rękawy bluzy do łokci i strzelił kostkami niebezpiecznie. Z moich ust wyrwało się ciche prychnięcie.
-Mówiłeś coś?-Zapytał z tępawą ironią w małpowatym głosie.
-Tak, mówiłem...
-Nie obchodzi mnie, co mówiłeś. Masz się zamknąć. Możesz ewentualnie się popłakać, kiedy zapoznam cię z moją lewą i prawą pięścią.-Syknął przez zaciśnięte zęby.
-Koleś, to po co mnie pytałeś?-Powiedziałem. Dresiarz podniósł ręce do twarzy, robiąc gardę bokserską, i wymierzył mi prawego sierpowego w szczękę. Ledwie zdążyłem go uniknąć, w tym samym czasie osłaniając dłońmi twarz. Facet podciął mnie, a kiedy wylądowałem na ziemi, kopnął mnie w brzuch. Siła uderzenia była tak wielka, że wycisnęła mi resztki powietrza z płuc. Zakaszlałem, łapiąc się jedną ręką za brzuch, druga wciąż osłaniała twarz. Dresiarz już gotował się do kolejnego kopu, tym razem w klatkę piersiową, kiedy przerwał mu kobiecy głos. Ostry, a jednocześnie melodyjny.
-Ej, zostaw go!-Zawołała Emily podbiegając do nas. Facet odwrócił się do niej, podczas jego nieuwagi zdążyłem wstać.
-Spadaj stąd lepiej laluniu, jeśli nie chcesz oberwać tak jak on.-Warknął niebezpiecznie. Emily uniosła brew i skrzyżowała ramiona na piersi.
-Serio?-Zapytała tak ironicznie, głosem tak przesiąkniętym jadem, że nigdy bym się tego po niej nie spodziewał.-Lepiej ty stąd wywalaj, bo źle się to dla ciebie skończy.
-Ty mi dokopiesz?-Parsknął dresiarz stając na przeciwko niej. Przewyższał ją o jakieś pół metra. Jednak ona dalej stała wyprostowana wpatrując się w niego, jak w dziecko, które zachowuje się zbyt dorośle.-Chcę to zobaczyć.
-Wedle życzenia.-Powiedziała, a po jej twarzy przebiegł cień tryumfu. Uśmiechnęła się złośliwie i uderzyła go najbardziej dziewczyńsko, jak potrafiła. Dresiarz zaśmiał się tępo i z łatwością wychwycił jej rękę, obracając ją plecmi do niego. Dziewczyna przywarła do torsu faceta, a z jej warg odczytałem bezgłośne "FU".
-I co? Już nie jesteś taka wyszczekana, laluniu.-Zamruczał jej do ucha. Emily zkrzywiła się nieznacznie.
-Zobaczymy.-Powiedziała cicho i jednym ruchem wyrwała mu się z "objęć", a drugim zrobiła dźwignię na rękę. Dresiarz wydał z siebie coś pomiędzy krzkykiem a jękiem. Tymczasem Emily kopnęła go w krocze i podcięła. Potem, widocznie zadowolona z siebie, wyprostowała się i otrzepała spodnie.
-Chodź, Raain.-Zwróciła się do mnie.-Zanim to coś się podniesie.-Zachichotałem i ruszyłem za nią na przystanek. Wsiedliśmy w pierwszy lepszy i z tylnych miejsc obserwowaliśmy, jak dresiarz opornie podnosi się z chodnika i coś krzyczy. Zachichotałem.
-Dzięki za pomoc.-Powiedziałem do Emily. Uśmiechnęła się skromnie.
-Nie musiałabym ci pomagać, gdybyś nie ładował się w tarapaty.-Powiedziała ganiącym tonem. Spuściłem głowę, ale nadal powstrzymywałem śmiech. Przed oczami wciąż miałem scenę, w której dziewczyna ze wzrostem ledwie ponad metr sześćdziesiąt powala dwumetrowy kawał mięsa w dresie.-To nie jest zabawne.
-Owszem, jest.
-No faktycznie. Żeby laska musiała cię z opresji ratować.-Tym mnie zamknęła. Do szkoły dojechaliśmy w milczeniu, co chwila na siebie zerkając. Dopóki się nie ogarnąłem i nie zacząłem przyglądać się mijanym samochodom.
Coraz częściej tracę nad sobą panowanie. Nie dobrze.
Autobus nagle zahamował. Tak gwałtownie, że poleciałem do przodu, na starszą panią. Przeprosiłem ją, a ona uśmiechnęła się tylko i odwróciła głowę. Zerknąłem na Emily, czy nic jej się nie stało. Dziewczyna stałą oparta o jedną ze ścian pojazdu i ze znudzeniem przyglądała się swoim paznokciom.
Taka malutka, taka drobniutka... A chyba nawet nie zauważyła, kiedy autobus zahamował. Taka lekka, a nadal stała twardo na ziemi, kiedy ja stratowałem jakąś babcię.
-Jak ty to robisz?-Zapytałem. Emily spojrzała na mnie, jakby nie wiedziała, o co chodzi.-Autobus nagle dostał ADHD, przez co wpadłem na babcię, a ty stoisz cały czas w tym samym miejscu i niemal zasypiasz z nudów. Powalasz dwumetrowego dresa, a on nawet cię nie drasnął.-Emily wzruszyła ramionami.
-Mam szóstkę z wuefu.-Odparła z leniwym uśmiechem na ustach. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Jaka ona potrafi być wkurzajca.-Wysiadamy.-Powiedziała szybko i ruszyła do wyjścia, a ja za nią, wdychając słodką, waniliową woń jej włosów.
Głupie włosy.
                                                ~*~
Do domu wróciłem wyjątkowo wcześnie. Dwie ostatnie lekcjie, historia i francuski, zostały odwołane. Pani Bennett opuściła naszą szkołę - za co jej szczerze dziękuję - a dyrektor Jones wyjechał w delegację, czy coś tam. W domu byłem już o czternastej. Wpadłem do przedpokoju, zatrzasnąłem drzwi, przekląłem na Aemilusa i zawołałem:
-Witaj mamo!-Odpowiedzi doczekałem się sekundę, po powitaniu.
-Co tak wcześnie?-Krzyknęła.
-Nie było dwóch ostatnich lekcji.-Powiedziałem. Zza drzwi kuchni wyłoniła się ruda głowa z podejrzliwym wyrazem twarzy.
-Jesteś pewny, że tych lekcji nie było?
-Tak.-Odparłem i uśmiechnąłem się pod nosem. Mama zaprosiła mnie gestem do kuchni. Usiadłem przy stole, a ona podeszła do blatu i zapytała.
-Kanapkę?
-Tak.
-Z dżemę?-Zapytała, nieudolnie naśladując francuski akcent.
-Oui.-Zachichotałem. Rzuciła we mnie ścierką.-A jaki masz?
-Truskawkowy, i jakiś o tajemniczej nazwie skatoon. Wygląda na jagodowy.-Powiedziała, po bliższych oględzinach słoiczka. Skrzywiłem się.
-Truskawkowy poproszę.-Mama uśmiechnęła się złośliwie i odwróciła się plecami do mnie, tak, żebym nie widział, co robi. Albo z czym robi mi kanapki.-Mamo...
-Jak było w szkole?-Zapytała wymijająco. Przypomniałem sobie wielkiego dresiarza.
-Nic.-Powiedziałem, a mama podała mi talerz kanapek. Każda miała na środku ciemną plamę, która może - jak miałem rozpaczliwą nadzieję - była dżemem truskawkowym. Szybko zjadłem kanapki, oczywiście z tajemniczym skatoon, który naprawdę okazał się jagodowy, i poszedłem do swojego pokoju.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Gdy udawało zapaść mi się w drzemkę, zaraz budził mnie widok marmurowego anioła i pani Bennett przeobrażającej się w potwora. Za każdym razem, kiedy hulający za oknem wiatr przerywał swój taniec i wszystko cichło, moją głowę wypełniały znienawidzone słowa ballady wypowiadane głosem Emily.
I tak aż do czwartej nad ranem, kiedy w wycieńczeniu osunąłem
się w miękkie ramiona snu.

3 komentarze:

  1. Odnośnie pytań:
    1 - Możesz zrobić, bo chętnie poczytam :)
    2 - Zależy w jakim sensie...
    3 - Słabo, ale widać xD (weź pod uwagę to, że ja używam okulary, których teraz nie mam na nosie)
    4 - Nie podoba mi się kwiestia Emily i tego, że on tak szybko sie nią zauroczył. Moim zdaniem było za mało opisów jej zachowania... Tylko się nie obraź, że tak piszę!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 5 - Możesz zrobić miniaturki, zobaczymy jak wypadną :D Ja tak raz zrobiłam i uważam, że to całkiem dobry pomysł :) I chyba to powtórzę :P

      Usuń
    2. Marysiu, nie po to zadałam czwarte pytanie, żeby potem się obrażać c:Też tak sądziłam, że może wam się nie spodobać ten fakt, że Raainowi spodobała się Emily. Przecież istnieje coś takiego, jak "miłość od pierwszego wejrzenia", a tutaj mamy do czynienia zaledwie z zauroczeniem c: Poza tym jest tak mało opisów zachowania Emily, ponieważ Raain starał się jej unikać. c:
      A co do trzeciego... Próbowałam coś z tym zrobić, ale poniosłam haniebną porażkę XD

      Usuń