środa, 31 lipca 2013

Rozdział VI

Nadszedł czas, by wstawić rozdział VI. Wstawiłabym go szybciej i szybciej bym go napisała, gdyby nie fakt, iż byłam na obozie. Jako rekompensatę za tak długie oczekiwanie, wstawię jeszcze jedną miniaturkę. Będzie prawdopodobnie jeszcze w tym miesiącu ^^. 

                                           ~*~
Wraz z dzwonkiem na lekcję wpadłem do szkoły, jak burza i poleciałem do klasy z prędkością światła. Nie jestem pewny, ale jak biegłem na lekcje, to mijany przeze mnie fotoradar chyba zrobił mi zdjęcie. Byłem już przy sali, kiedy pani Russell, nauczycielka matematyki, zamykała drzwi do niej. Spojrzała na mnie i tylko się uśmiechnęła, potem wpuściła mnie do środka. Szybko zająłem miejsce w ostatniej ławce pod oknem, jakby nic się nie stało.
Matematyka to chyba najgorszy przedmiot ze wszystkich. Kto dał prawo na stworzenie czegoś takiego, ja się pytam. Kogo interesuje twierdzenie Pitagorasa i ile jest "x"? Jak tak bardzo jej zależy na szukaniu "x", to niech sama to zrobi, a nie zaprzęga do roboty niewinne dzieci. Kurde balans, mnie to nie interesuje. Podobnie, jak reszty klasy. Kilku uczniów słuchało muzyki, kilku grało na telefonach, kilku bazgrało coś w swoich zeszytach. Emily zażarcie coś notowała w najdziwniejszym zeszycie, jaki kiedykolwiek widziałem. Formatu A4, ze skórzaną fioletową okładką i gładkimi, nieco zżókniałymi kartkami. Moje pierwsze wrażenie na temat tego zeszytu to to, że nie jest normalny. Nie wiem, jak to inaczej ująć. Jakby emanowała z niego jakaś nieziemska energia. Tyle razy odwiedzałem papierniczy w różnych miejscach na Ziemi, ale żaden notatnik nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Jakby był nie z tego świata. Wiem, że to raczej nienormalne uczucie i powinienem zapisać się do szpitala na dobową obserwację. Ale moja wina, że z tym zeszyte mjest coś bardzo nie halo?
Emily pisała w nim prawdziwym piórem. Takim ptasim, z błyszczącą stalówką. Jego końcówka poruszała się z takim tępem, że przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy nie robi dziury w zeszycie. Ale po bliższym przyjżeniu się, alias zaglądaniu Emily przez ramię, dostrzegłem bardzo małe literki, zapisane szmaragdowym atramentem, w bardzo "lekarskiej" czcionce. Z daleka, całość wyglądała jak przepis. Ciekawe, na co? Emily nie wygląda na taką, co odziedzicza zeszyt z przepisami po babci i sama zapełnia pozostałe strony. Nie po tym, jak powaliła tamtego dresa. Mała, niegroźna Emily pokazała pazurki.
Po czterdziestu minutach w pół udawania, że się słucha nauczycielki, na wpół próbowania odczytania pisma Emily, wreszcie zadzwonił dzwonek. Dziewczyna zamaszystym ruchem zamnęła zeszyt, schowała go do torby i wyszła z sali. Ja za nią. Z jednej strony chciałem się jej zapytać, co to za zeszyt, a z drugiej, co by sobie o mnie pomyślała? Przecież podglądałem, co robi. Tak nie przystoi.
Nagle coś wypadło z torby Emily, prosto pod moje nogi. Nie był to tajemniczy notatnik, ale średniej wielkości jedwabny woreczek. Chwyciłem go. Przez materił poczułem, że w środku było coś twardego i gładkiego, prawdopodobnie kamienie. Kto normalny nosi kamienie w worku do szkoły? Otworzyłem go. W środku faktycznie były kamienie. Małe, kolorowe, wyszlifowane. Wśród nich rozpoznałem kilka. Kwarc różowy. Kryształ górski. Akwamaryn. Ametyst. Cytryn. Topaz. Karneol. Po co jej były?
Szybko zawiązałem woreczek i podbiegłem do niej.
-Hej, wypadło ci.-Powiedziałem i wręczyłem pakunek. Odebrała go nieco zdziwiona, nawet bardzo, powiedziałbym.
-Dzięki.-Powiedziała niepewnie i szybko schowała go głęboko do torby. Odwróciła się na pięcie i już chciała iść, ale złapałem ją za ramię. Teraz, albo nigdy.
-Po co ci te kamienie? I co to za notatnik?-Powiedziałem na jednym wydechu. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Jej wzrok nagle zdziczał, usta zacisnęła w wąską kreskę. Nie powinienem był o to pytać.
-Czy ty grzebałeś w tym woreczku?-Zapytała ganiącym tonem.
-Nie. Nie. Tak.-Spuściłem głowę.
-I czemu zaglądałeś mi przez ramię podczas lekcji? Myślisz, że jestem aż tak głupia, żeby nie zauważyć wiszącego nade mną chłopaka?
-Wcale tak nie myślę.
-Słuchaj. Ludzie z reguły przywaliliby ci za takie coś. Ale ja mam dobre serce i dostaniesz tylko kazanie. Nigdy więcej nie mieszaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą. Możesz kiedyś wpaść przez to w niezłe kłopoty. Gorsze, niż pobicie przez dresa. I następnym razem mogę nie być w stanie ci pomóc. Ani ja, ani nikt inny.-Powiedziała dobitnie i odeszła. Westchnąłem i oparłem czoło o ścianę, zamknąłem czy. No to super.
Przez resztę dnia Emily unikała mnie, jak tylko mogła. Nawet bardziej chamsko, niż ja ją. Kiedy na stołówce przysiadałem się do Arii, Connora i do niej, wstawała nagle od stołu, mówiąc, że nie jest głodna i nerwowym krokiem wyszła z pomieszczenia. Aria i Connor posłali mi pytające spojrzenia, a ja wzruszyłem ramionami.
-Co jej jest?-Zapytała w końcu, grzebiąc plastikowym widelcem w talerzu z sałatką. Ponownie wzruszyłem ramionami.
-Nie wiem.-Odparłem niezgodnie z prawdą. Przecież dobrze wiem, co jej jest. Jest na mnie wściekła, ponieważ grzebałem jej w jaimś woreczku i zaglądałem przez ramię, alias wpychałem nos w nie swoje sprawy. Aria nie pytała więcej. W milczeniu dokończyliśmy lunch i rozeszliśmy się na lekcje.
Wróciłem do domu z głową ciężką od rozmyślań. Jakbym czaszkę miał wypchaną watą. Od intensywnego zastanawiania się nad jedną sprawą czułem się tak przytłumiony, jakbym niespał cały dzień.
-Chlałeś coś? Wyglądasz, jakbyś miał kaca.-Stwierdziła mama, kiedy wszedłem do kuchni. Jęknąłem w odpowiedzi i opadłem ciężko na krzesło.
-Wiesz coś o kamieniach?-Zapytałem po chwili ciszy.
-Zależy, w jakim sensie.
-W sensie jakieś moce magiczne, takie bzdety.-Powiedziałem. Mama oparła się blat i westchnęła ciężko.
-A wiem. O jakie konkretnie Ci chodzi?
-Karneol, cytryn, topaz, kwarc różowy, akwamaryn, ametyst i kryształ górski.
-O każdym osobno opowiedzieć, to za dużo. Ale niektórzy wierzą w magiczne moce kamieni i minerałów. Istnieje metoda "Siedmiu Kamieni", ale nie wiem, na czym dokładnie polega.
-Mów dalej.-Ponagliłem ją ruchem ręki. Westchnęła jeszcze ciężej, jakby chciała mi pokazać, jak bardzo nie chce jej się o tym opowiadać.-No proszę.
-Do woreczka trzeba włożyć siedem, poprzednio naładowanych medytacją minerałów lub kamieni z siedmiu kolorów - czerwonego, żółtego, pomarańczowego, różowego, niebieskiego, fioletowego i białego. Każdy kolor odpowiada jednej z siedmiu czakr głównych. Nosząc je przy sobie, wzmacniamy czakry i tym samym ryzyko opętania czy zranienia przez demony spada. Nie znika całkiem, ale jest o wiele mniejsze.
-A o co chodzi z tymi czakrami?
-Jest siedem czakr podstawowych. Pierwsza, czakra podstawy, mieści się na wysokości kości łonowej. Jej kolorem jest czerwony, a kamieniem karneol. Dodaje ona pewności siebie i zapewnia równowagę. Następna jest czakra brzucha. Jej kolor to żółty, a kamień - cytryn. Jest to centrum twórczości i przyjemności. Odpowiada za rzeczy, które sprawiają nam przyjemność i napędzają życie. Budzi w nas uśpione talenty. Następnie - czakra splotu słonecznego. Jej barwą jest pomarańczowy, a kamieniem topaz. Ta czakra pozwala nam łatwo i szybko podejmować decyzje i dokonywać wyborów. Sprawia, że trzeźwo myślimy i potrafimy decydować o sobie. Czwartą, jednocześnie najsilniejszą i najważniejszą, jest czakra serca. Ma swoje miejsce tuż nad sercem. Zarządza energią miłości oraz uczuć, które napędzają życie. Jej kolor to różowy, a kamień - kwarc różowy. Piąta czakra, to czakra gardła. Daje zdolność do komunikowania się z innymi. Dzięki niej zawsze znajdujemy właściwe słowa, by opisać, co czujemy, potrafimy też słuchać i odczytujesz wszelkie niedopowiedzenia. Ton naszego głosu jest spokojny, miły i przyjemny dla ucha. Jej kolorem jest niebieski, a kamieniem akwamaryn.-Tu zrobiła dłuższą przerwę.
-Już?
-Nie, są jeszcze dwie czakry. Te najbardziej uduchowione ze wszystkich siedmiu głównych. Następna w kolejce jest czakra trzeciego oka. Rozwija bystrość i intuicję. Jej kolorem jest fiolet, a kamieniem ametyst. Nie boimy się się trudnych sytuacji i stajesz oko w oko z problemem. To także czakra litości i umiejętności zapominania złych emocji: złości, nienawiści i urazy. Ostatnią ze wszystkich jest czakra korony, znajdująca się na czubku głowy. Jej kolorem jest biały, a kamieniem kryształ górski. Jest to centrum wiedzy i pełnej realizacji siebie. Związany jest z tzw. energią uniwersalną, płynącą z nieba. Wpływa na ogólne samopoczucie. Przez niego czujemy się zrealizowani i związani ze wszystkimi istnieniami na świecie. Nasze myśli są czyste i głębokie-Skończyła i upiła kilka łyków wody ze stojącej nieopodal butelki. -Coś jeszcze?
-Jest w mieście jakiś sklep okultystyczny?
-Tak, na Dwunastej Alei, a co?-Spytała, ale nie doczekała się odpowiedzi. Szybko wyszedłem z domu i złapałem pierwszy lepszy autobus do centrum. Wysiadłem na Dwunastej i prawie od razu rzucił mi się w oczy sklep, którego szukałem. Niewielki, pomalowany na fioletowo budyneczek w rogu Alei. Wszedłem do niego.
W środku było ciemno i duszno. Ostry zapach palonej szałwii sprawił, że załzawiły mi oczy. Pomieszczenie mialo fioletowe ściany, a na podłodze leżał czerwony, puchaty dywan. Zza koralikowej zasłony powitał mnie niski, zgarbiony mężczyzna w podeszłym wieku. Był pomarszczony, jak rodzynka, na głowie pozostała mu tylko garść siwych włosów.
-Witaj, przybyszu.-Odezwał się do mnie głębokim, jak na takiego struszka, głosem.
-Dobry. Czy mógłby mi pan opowiedzieć coś o magii kamieni, ewentualnie polecić jakąś książkę na ten temat?-Zapytałem bez owijania w bawełnę. Dziadek pokiwał w zamyśleniu głową, po czym zniknął za koralikową zasłonką.
Pokoj był pełen dziwnych, okultystycznych gadżetów. Kryształowe kule, stare talizmany, ogromne księgi oprawione w skóry, tajemnicze runy, świece, srebrne pucharki, karty tarota i przeróżne zioła wpakowane do przezroczystych słoików leżały porozwalane i zakurzone na półkach. Z sufitu zwieszała się pojedyńcza żarówka dająca mdłe światło. Całość wyglądała dość osobliwie, ale mimo to, było tu nawet przytulnie.
-Tu mam coś, co powinno cię zainteresować.-Powiedział dziadek wychodząc z zaplecza. W rękach trzymał opasłe tomisko ze skórzaną okładką. Odebrałem je od staruszka.
-Ile płacę?-Machnął ręką.
-Weź ją sobie.Jak sześćdziesiąt lat ten sklep prowadzę, jeszcze nie sprzedałem tej książki, więc żadna strata.-Pokiwałem głową. Otworzyłem księgę, a w twarz buchnęła mi chmura kurzu. Zakaszlałem donośnie, dziadek zachichotał.
-Mogę tu gdzieś usiąść?-Zapytałem.
-Cała podłoga twoja.-Powiedział, po czym poszedł na zaplecze. Usiadłem wygodnie w kącie sklepu i zacząłem czytać. Strony były mocno pożółkłe i wyglądały, jakby zaraz miały się rozsypać. Została napisana ręcznie. Musiała być bardzo stara. Zerknąłem na stary zegar wiszący na ścianie na przeciwko mnie. Szesnasta. Poczytam ze dwie godzinki, potem się zbieram.
Pierwsze kilka rozdziałów opisywały każdy minerał i każdy kamień, który ma jakie kolwiek magiczne znaczenie. Kolejne pisały o ich zastosowaniach w starożytności. Znów spojrzałem na zegar. Moja wizyta przedłużyła się nieco. Nawet bardzo. Godzina pierwsza w nocy, a ten stary zgred mnie stąd nie wywalił. Wybiegłem szybko ze sklepu i pędem rzuciłem się w stronę autobusu. W środku wyjąłem telefon, a na wyświetlaczu miałem chyba z pięćdziesiąt nieodebranych połączeń od mamy. A zadzwonić oczywiście nie miałem jak, bo kasy na koncie brak. Cholera, mama mogłaby doładowywać swój telefon, a nie z mojego dzwonić, potem nie mogę się nigdzie dodzwonić.
Na właściwym przystanku wypadłem z autobusu i z prędkością światła dobiegłem do domu. Wleciałem do niego i krzyknąłem:
-Mamo, już jestem!
-Raain!-Krzyknęła i wybiegła z kuchni. W ręku oczywiście trzymała papierosa. Gdy mnie zobaczyła, upuściła go na ziemię i wbiegła we mnie, jak taran. Przytuliła się do mnie tak mocno, jak jeszcze chyba nigdy, a z jej oczu popłynęły łzy.-Myślałam, że coś ci się stało.
-Też cię kocham, mamo.-Odparłem. Kątem oka dostrzegłem w kuchni jakiś ruch.-Kto jest w kuchni.
-Ach.-Westchnęła głosem zniekształconym przez zatkany nos.-Syn mojego starego przyjaciela pomagał mi cię szukać. Przyszedł tu ze swoją adoptowaną córką. Chyba się znacie?
-Co?-Wyrwałem się z jej objęć tak delikatnie, jak tylko mogłem i weszłem do kuchni. Na podłodze leżał krąg białych kamieni, stół i krzesła wyniesione zostały do salonu. W pomieszczeniu unosił się zapach palonej szałwii, jak w sklepie okultystycznym. Trochę dymu kłębiło się pod sufitem. W rogu pokoju stały dwie postaci. Nie mogłem uwieżyć w to, co zobaczyłem.
-Cześć, Raain.-Powiedziała Emily, a pan Jones kiwnął mi głową na powitanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz